Obecny czas to Pi± 11:49, 26 Kwi 2024 | Zaloguj się, by sprawdzić wiadomo¶ci
Zobacz posty bez odpowiedzi
Forum ****legancyofkaintrylogia.fora.pl**** Strona GłównaForum ****legancyofkaintrylogia.fora.pl**** Strona Główna
Użytkownicy Grupy Rejestracja Zaloguj

PRAWDZIWE PRZEZNACZENIE cz. 2
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum ****legancyofkaintrylogia.fora.pl**** Strona Główna » walki między klanami
Zobacz poprzedni temat | Zobacz następny temat  
Autor Wiadomo¶ć
RAZIEL
Administrator
Administrator



Doł±czył: 07 PaĽ 2006
Posty: 67
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pi± 15:08, 27 PaĽ 2006    Temat postu: PRAWDZIWE PRZEZNACZENIE cz. 2

Najgłębsza, najtajniejsza komnata Cytadeli Antycznych. Wiecznie pogrążona w półmroku, przerywanego od czasu do czasu przez blask dnia, gdy kto� otwierał drzwi. Ta chwila wła�nie nadeszła. Do komnaty bowiem wszedł stary, zgarbiony mężczyzna, w granatowej szacie sięgającej ziemi z naciągniętym na twarz kapturem tego samego koloru. Gdyby kto� na niego spojrzał pomy�lałby, że to stary, zmęczony życiem człowiek, ale wystarczyło spojrzeć w jego oczy, aby zobaczyć w nich wciąż płonący bardzo silnie blask życia. Ponadto wystarczyło się nieco bliżej przyjrzeć, by przekonać się, że mężczyzna wcale nie jest zgarbiony. Przeciwnie był wyprostowany i tylko z pozoru wydawał się słaby, jakby chciał, aby ludzie tak o nim my�leli. W jego wyglądzie najbardziej rzucała się w oczy wysoka laska, wokół której wił się skrętami kolorowy materiał bardzo podobny do skóry węża. Na szczycie laski umieszczona była jasna kula, nieco większa od ludzkiej pię�ci.

Tak jak zawsze po�rodku komnaty wznosiła się studnia z wodą ciemnobrunatnego koloru. Mężczyzna zbliżył się do niej i stanął.

- Witaj, o wszechpotężny Boże � rzekł starym, ale wciąż d�więcznym głosem � Przybyłem jak kazałe�.

Wtem ze studni dobył się głęboki, przenikliwy głos:

- Witaj Moebiusie. Powiedz mi, po co tu przybyłe�?

Mężczyzna, którego nazwano Moebiusem, jakby zaskoczony pytaniem zmieszał się nieco jednak odpowiedział w końcu:

- Bo tak rozkazałe�.

Wyrocznia za�miała się cicho.

- Cieszy mnie twoja postawa. Ale musisz jeszcze wiele się nauczyć, Moebiusie. Przybyłe� tu, bo tak ci rozkazałem, prawda? Wiedz, po pierwsze, że każdy mój rozkaz ma jaki� cel. Nic nie robię bez przyczyny. Wezwałem cię tu również nie bez przyczyny i ty wiesz dlaczego. Nie przybyłe� tu więc dlatego, że ci tak rozkazałem, dlatego, że chciałe� spełnić moją wolę, tylko...po co? Odpowiedz jeszcze raz na to pytanie, Moebiusie � jaki jest cel twojej wizyty tutaj?

Tym razem Moebius u�miechnął się, bo teraz wreszcie rozumiał o co chodziło Bogu.

- Przybyłem tu, aby złożyć Ci przysięgę wierno�ci do końca moich nędznych dni.

Mógł przysiąc, że woda w studni ułożyła się w co� na kształt u�miechu.

- A więc złóż ją.

Moebius zdjął kaptur i dopiero teraz można było zobaczyć jego starą, wychudzoną i całkowicie łysą twarz. Wydawało się, że nigdy nie znika z niej chytry u�miech węża.

- Przysięgam, � zaczął Moebius, jakby wypowiadając z dawna przygotowaną mowę � że będę służyć mojemu Panu do końca życia i jeżeli da mi taką szansę, nawet jeszcze dłużej. Przysięgam, że będę posłuszny każdemu jego rozkazowi, choćby mi kazał skoczyć w ogień. Będę wypełniać Jego wolę z u�miechem na ustach i będę szczę�liwy, wypełniając swoje prawdziwe przeznaczenie w służbie u Jedynego boga, a także, że Los dał mi taką szansę. Ja Moebius, Czarodziej Antycznych i ich Interpretator.

- Bardzo dobrze, � odpowiedziała Wyrocznia � a teraz wypełnisz mój pierwszy rozkaz. Posłuchaj mnie uważnie, Moebiusie, mój sługo...Musisz powstrzymać Evrosa Aglondora!



Gdyby kto� spojrzał w tamtym momencie na Las Pięciu Bitew, zobaczyłby jakby dwie uskrzydlone chmury, płynące na siebie nad lasem z niesłychaną szybko�cią. Jedna była ciemnoniebieska, druga jasna, blada promieniująca nie �wietlistym lecz trupim blaskiem, który nie o�wietlał niczego. Jednak szybko okazywało się, że to nie były chmury lecz chmary skrzydlatych istot z roz�wietlonymi blaskiem pięknego dnia, mieczami. W dodatku obie chmury krzyczały. I była jeszcze jedna różnica.

Ta blada była o wiele większa od tej drugiej.

Evros Aglondor leciał na czele swojej armii, prawdopodobnie na pewną �mierć, w głowie jednak miał tylko jedną my�l: wytrzymać jak najdłużej. Krzycząc: �Za Nosgoth! Za Nosgoth!� jego oddziały wcięły się w sam �rodek nieprzyjacielskiej armii.

Evros zobaczył przed sobą wykrzywioną grymasem nienawi�ci twarz bladego Hyldena. Nawet nie starając się specjalnie, wykonał obrót wokół własnej osi i z wielką siłą spu�cił miecz na szyję przeciwnika ciosem przecinającym. Głowa jego wroga odleciała daleko, ciało zaczęło spadać, a Evros nawet nie zwracał na to uwagi. Wykonał kolejne obroty i zabił jeszcze kilku, gdy w końcu zatrzymał się. Zobaczył, że obie armie poniosły straty na skutek pierwszego uderzenia. Niemal wszyscy żołnierze obydwu stron będący w pierwszej linii zginęli. Jednak plan był taki, aby wbić się w sam �rodek nieprzyjacielskich wojsk i wzbudzić tam chaos wszystkimi siłami. Zdezorientowani przeciwnicy rzuciliby się na okrążonych nieprzyjaciół oddalając się znacznie od Filarów. Ci, którym udało by się przebić na drugą stronę, pokonując żołnierzy IV i V Skrzydła zostaliby rozgromieni przez czuwające pod Filarami III Skrzydło Evrosa. Jednak Aglondor zobaczył, że jego oddziały zamiast posuwać się w głąb zajmują się swoimi osobistymi potyczkami. On, który znajdował się najdalej w�ród wrogich szeregów zaczął rozpaczliwie szukać sprzymierzeńców.

- Do mnie! Do mnie! � krzyczał. � Wszyscy do mnie!

Czę�ć usłyszała jego okrzyk i pu�ciła się pędem do dowódcy. Inni, którzy nie usłyszeli nadal walczyli. Evros pomy�lał nawet, że to lepiej - będą powstrzymywać pochód niedobitków. Zobaczył, że większo�ć żołnierzy która usłyszała jego wezwanie to głównie najdzielniejsi wojownicy z I i II Skrzydła.

- Za mną! � krzyknął Evros � Zabijać każdego kogo napotkacie na drodze! Gdy się zatrzymam, uderzać we wszystkich dokoła, tak długo jak się da!

Natychmiast też poleciał w głąb zgrupowań Hyldenów. Jego �ladem pu�cili się pozostali. Opór był duży bo znale�li się niemal w centrum wrogich oddziałów, dlatego Evros cieszył się, że są w�ród niego najlepsi żołnierze Armii. Gdy uznał, że posunęli się wystarczająco daleko, wstrzymał pochód i na sekundę obejrzał się. Zostało mu jakie� 15 � 20 wojowników, ale w jego planie tyle mniej więcej wystarczało. Spojrzał dalej i zobaczył, że jednak duża czę�ć Hyldenów zignorowała chaos w centrum armii i kieruje się dalej, ku Filarom. Mniej do�wiadczeni wojownicy bronili tam wstępu, ale nie mogło to trwać długo. Doszedł do wniosku, że trzeba działać natychmiast.

- Utworzyć koło! � rozkazał przybocznym � Zabijać każdego, kogo napotka wasz miecz i stale powiększać zasięg nasz zasięg!

Evros miał doprawdy wspaniałe zdolno�ci dowódcze. W jednej chwili, jednym, płynnym ruchem, szyk którym dotychczas lecieli załamał się i natychmiast został utworzony krąg. Najsilniejsi poszli na pierwszą linię, torować drogę, a słabsi pozostali w �rodku, gotowi pomóc w każdej chwili.

I zaczęła się rze�.

Taki zapał, Evros rzadko widział u swoich wojowników. Zabijali dosłownie każdego Hyldena, który nawinął im się na miecz i stali powiększali zasięg koła wzbudzając chaos w szeregach wroga. Jednak Hyldeni nie dawali za wygraną i również walczyli z niesamowitą zacięto�cią, jakiej Evros prawie nigdy u nich nie widział. On był akurat zwrócony twarzą na południe, tam skąd przybyła nieprzyjacielska armia. Widział tam nieskończenie wiele bladych twarzy, których linia ciągnęła się, aż za krawęd� lasu. Młody generał my�lał, że minęły wieki odkąd wzbił się w powietrze z polany, a tak naprawdę nie upłynęły nawet trzy minuty. Ciął, siekał, młócił ze wszystkich sił, ale efekt był jakby wprost proporcjonalny do zamierzonego, bo Hyldenów było coraz więcej i więcej. Ocenił, że jego koło nie utrzyma się dłużej niż jakie� 15 minut. Wydawało mu się jednak, że osiągnął czę�ciowo to co chciał � odciągnął wrogów z północy dając czas Strażnikom na dokończenie zaklęcia.

Minuty mijały i nie przynosiły żadnej różnicy. Evros wpadł jakby w trans bojowy i już nawet niewiele widział przed sobą � miał coraz więcej ran, a jednak trzymał się jako�.

�Niech was szlag! � my�lał. � Dokończcie to cholerne zaklęcie! Nie wytrzymamy dłużej!�

W pewnej chwili wydało mu się, że wzrok jakby mu się rozja�nił, co� odciągnęło go od bitwy. Okazało się, że spowodowało to kilku dziwnie ubranych Hyldenów na dalekich tyłach nieprzyjacielskiej armii. Albowiem byli oni odziani w jaskrawoczerwone szaty, nie takie obcisłe jak mają zwykli żołnierze, tylko obszerne sięgające ziemi. Od razu skojarzyły mu się ubiory Strażników. Byli jeszcze daleko, ale zbliżali się z każdą chwilą. Gdy znale�li się już w odległo�ci nie więcej niż piętnastu metrów od jego koła, nagle skręcili w prawo wynurzając się powoli z chmary wrogich wojowników. I wtedy również poczuł ostry ból w prawym boku � zobaczył, że jakiemu� Hyldenowi udało się dosięgnąć mieczem jego ciała, gdy się zagapił. Było to tylko zadra�nięcie, Evros otrzymał wiele takich ran w czasie wojny. Wyprowadził cięcie z lewej w szyję wroga, który go trafił, ale tamten zdołał zablokować cios. Jednak w tym momencie Evros wykonał błyskawiczny obrót o trzysta sze�ćdziesiąt stopni z lewej na prawo i wyprowadził cięcie o tym samym kierunku z dołu do góry. Przeciwnik nie zdołał zablokować ciosu i głęboka na pół centymetra szrama przeorała jego ciało. Tymczasem Evros nie kończąc obrotu, wykonał jeszcze jedno, kontynuując poprzednie. Tym razem udało mu się szybko przeciąć szyję przeciwnika i odciąć mu głowę. Po zakończonej potyczce pozwolił sobie na jeszcze jedno spojrzenie na tych tajemniczo ubranych Hyldenów.

Daleko po prawej stronie, już poza bitwą, zobaczył ich. Było ich trzech i tym razem byli zupełnie sami. Opuszczali pole bitwy i kierowali się ku niedaleko położonej wysokiej skale, wystrzelającej w�ród drzew. Z dawien dawna ta skała stała tam i służyła za punkt obserwacyjny lasu dla prymitywnej kasty ludzi, która żyła pod jej urwiskiem, nieopodal.

- Widzi pan, to samo co ja, generale? � usłyszał obok siebie głos.

Obejrzał się, i zobaczył młodego Antycznego, przeszywającego wła�nie na wylot kolejnego Hyldena. Był zakrwawiony i brudny, ledwo trzymał się w powietrzu, ale jeszcze trwał. Nazywał się Tiral Sadoph i był jednym z najlepszych wojowników I Skrzydła.

- Pewnie, że widzę � odparł Evros. � Ale co możemy zrobić?

- Lecieć za nimi � powiedział Tiral.

Generał spojrzał na niego zaskoczony, jednak natychmiast musiał odwrócić wzrok bo nadleciał następny Hylden.

- Oszalałe�?! � krzyknął.- Nie możemy uciec! Nic nie jest tak ważne, żeby ochronić Filary! Rozumiesz? Nic!

- Z całym szacunkiem generale, ale to też jest podejrzane. � odpowiedział Tiral, teraz też młócący mieczem na wszystkie strony i dyszący ze zmęczenia. � Proszę spojrzeć.

Wskazał ręką prawą granicę nieprzyjacielskiej armii, miejsce, w którym przed chwilą byli trzej tajemniczy Hyldeni, opuszczając pole bitwy.

- Tam jest najwięcej żołnierzy, największe ich zgrupowanie. Proszę zauważyć, że rozciągnęli się na do�ć dużą odległo�ć. Z pewno�cią widzi pan, że ta długo�ć akurat w sam raz służy do ochrony tamtych trzech.

Evros rzeczywi�cie zauważył to � jedno z miejsc na prawej granicy Hyldeńskiej armii wręcz roiło się od żołnierzy. Był to najbardziej wysunięty punkt na prawo, najbliższy skały, do której wła�nie zbliżali się trzej Hyldeni.

- Chcesz powiedzieć, że oni wszyscy osłaniają tamtych trzech? � zapytał Evros.

- Wła�nie � odparł Tiral.- I my�lę, że musimy ich powstrzymać. Te stroje, które mają oznaczają, że są magami. Lecą na tą skałę, żeby mieć większy zasięg rzuconego zaklęcia.

Evros oderwał się na chwilę od bitwy i spojrzał na niego z jeszcze większym zdumieniem.

- A skąd ty to wszystko wiesz?!

Tiral za�miał się lekko po czym odpowiedział, rozcinając na pół kolejnego przeciwnika:

- Dawno temu, kiedy byłem małym chłopcem zostałem porwany przez Hyldenów na kilka miesięcy, ale na szczę�cie I Skrzydło mnie odbiło. W ciągu tego czasu do�ć dobrze poznałem ich kulturę, okazali się wcale nie tacy straszni jak o nich mówiono.

- Wybacz, ale w to nigdy nie uwierzę � odparł Evros, mając przed oczyma nabite na pale ciała swojej rodziny w swojej ojczystej wiosce Uschenteim.

- Panie generale, nie wytrzymamy długo.

- Wiem o tym! � krzyknął z gniewem Evros.

Obejrzał się na kilka sekund i zobaczył, że zostało, oprócz niego i Tirala, tylko sze�ciu wojowników w jego kole. Zauważył też, że Hyldeni praktycznie przestali się nimi interesować i lecą w stronę Filarów. Pozostali żołnierze ciężko tam obrywali, a niektórym przeciwnikom udało się dotrzeć aż na polanę, gdzie Janos i jego podwładni czuwali.

- Sądzę, że wiem jaki był pana plan. � wznowił rozmowę Tiral, odcinając głowę kolejnemu Hyldenowi. � Chciał pan wbić się klinem w szeregi nieprzyjaciela i wzbudzić w ten sposób chaos w jego szeregach. Dzięki temu odwróciłby pan uwagę naszych wrogów od Filarów. Tyle że teraz jest nas tak mało, że nie przejmują się już naszą obecno�cią tutaj i atakują na północy. Za kilka minut rozgromią nas. Doprawdy, sądzę że nie przydamy się już w tym miejscu. Niepotrzebnie po�więciłby pan życie dzielnych wojowników.

- Więc wracajmy na polanę. � Nie dawał za wygraną Evros. Zadziwiła go przenikliwo�ć młodzieńca i jego znajomo�ć taktyki, ale nie miał zamiaru ulec namowom jakiego� młokosa.

- Panie generale, - powiedział już nieco gniewnie Tiral, choć w połączeniu z jego wykończonym głosem nie wyszło to zbyt przekonująco. � obaj wiemy, że nie uda się nam przebić na drugą stronę. Możemy się tylko wycofać. Poza tym nie sądzę, aby nasza ósemka...

W tym momencie usłyszał krzyk jakiego� Antycznego z ich koła i zobaczył jego spadające w dół ciało.

- ...Siódemka... � poprawił się. � Mogła co� tam zmienić. Nic już im nie pomożemy, dużo bardziej się przydamy lecąc na tamtą skałę. Proszę mi wierzyć, widziałem czary Hyldeńskich magów, są naprawdę straszne, a teraz w dodatku mają taką ochronę. � dodał, wskazując głową prawą granicę Hyldeńskiej armii. � Musimy zaryzykować, generale.

- Nie lubię ryzykować. � odparł cierpko Evros.

Tiral odpowiedział nikłym �miechem.

- Na wojnie trzeba czasami ryzykować.

Evros musiał niestety przyznać mu rację. W tym momencie natrafili na potężną barierę wrogich mieczy i musieli się cofnąć.

- Wiesz co, chłopcze? � powiedział z ironią Evros. � Kiedy� zostaniesz genialnym strategiem...jeżeli dożyjesz � dodał, odpierając kolejny atak. Wyglądało na to, że teraz Hyldeni postanowili z nimi skończyć na amen.

Ale Tiral miał rację. Teraz wszystko zależy od Janosa...i od tych cholernych Strażników. Zaczynało to już go wkurzać. Widocznie �le ocenił czas jaki pozostał im do końca wypowiadania inkantacji i teraz płacił tego skutki. Na chwilę odważył się spojrzeć w prawo.

Trzej magowie już dolecieli do skały i stanęli na niej. Podnie�li ręce...no i najoczywi�ciej zaczęli znowu paplać jakie� zaklęcie. Jeżeli będą to robić w takim tempie jak Strażnicy to Evros mógł jeszcze długo poczekać z lotem do nich. Ponieważ jednak, zaniepokoiło go to co powiedział mu Tiral, postanowił dłużej nie zwlekać. Czym prędzej wycofał się do �rodka koła, osłaniany mieczem Sadopha.

- Słuchajcie! � krzyknął do przybocznych, przekrzykując zgiełk bitwy i wszechogarniający szum skrzydeł. � Wykonali�my tutaj nasze zadanie, teraz wszystko zależy od tamtych. Ale to nie koniec. Lećcie za mną najszybciej jak umiecie, a kiedy dam wam znak wykonacie Obrotowy Atak. Unikajcie jakichkolwiek potyczek po drodze. Zrozumiano?

Wojownicy potwierdzili to krótkim: �Tak jest�.

- Doskonale. A teraz...Naprzód!

Z okrzykiem: �Za Nosgoth!�, Evros i Tiral, a za nimi pozostała piątka pu�cili się pędem na prawo. Młócili mieczami na wszystkie strony, nie patrząc nawet czy w kogo� trafili czy nie. Evrosowi wydało się, że minęła wieczno�ć zanim zobaczył przed sobą mur bladych twarzy, a za nimi....niebo i drzewa. Czyste pole.

- Teraz! � krzyknął i błyskawicznie zaczął wykonywać obroty z prawej na lewo o zawrotnej prędko�ci, cały czas kierując się w prawo. Skrzydła posłużyły mu za tarczę, którą osłonił twarz. Jego �ladem poszedł cały oddział. Przez chwilę wydawało się, że w�ród obłoków bladej chmury pojawiło się siedem małych trąb powietrznych, które utorowały sobie drogę na zewnątrz.

Niestety nie wszystkim się udało.

Gdy Evros wyrwał się z okrążenia nieprzyjaciół nareszcie poczuł przypływ �wieżego powietrza, pozbawionego smrodu Hyldenów. Odwrócił się i zobaczył, że Tirelowi też udało się uciec podobnie jak dwóm pozostałym jego przybocznym. Ale trzech zostało. Evros przez chwilę widział jak zmagają się z napierającą na nich falą Hyldenów, a potem odwrócił wzrok. Nie chciał na to patrzeć. Najbardziej na wojnie nie lubił po�więcać żołnierzy, ale czasami było to również potrzebne. Cóż...lepiej, żeby Tirel miał dobre uzasadnienie dlaczego doradził mu to zrobić bo inaczej pożałuje, że kiedykolwiek wstąpił do Armii.

Czterem Antycznym udało się więc uciec z okrążenia wrogich oddziałów, a Evros natychmiast rozkazał lot w stronę skały. Jednak zanim odwrócił się zobaczył wykrzywione w grymasie w�ciekło�ci twarze Hyldenów, którzy natychmiast pu�cili się za nimi w po�cig. Ale generał już widział skałę, na której trzech Hyldeńskich magów wypowiadało zaklęcie i już leciał w ich stronę. Lecieli tak szybko jak jeszcze nigdy dotąd, ale Evros czuł niemal oddech przeciwników na swoich plecach. Gdy znalazł się mniej więcej w jednej czwartej drogi do skały odważył się odwrócić.

Zobaczył jak jeden z przeciwników, wyrwał się nagle z szyku i błyskawicznie podleciał tuż nad niego. Pozostali byli dosłownie tuż, tuż ostatniego Antycznego w grupie. Evros nawet nie zdążył się odwrócić do góry � Hylden błyskawicznie zamachnął się mieczem zza głowy, chcąc przeciąć generała na pół...

I wtedy włócznia przeszyła go na wylot. Aglondor ledwo zdążył uciec z drogi spadającego ciała. Odwrócony zobaczył jak wszyscy pozostali �cigający ich Hyldeni, � a było ich jakich� dwudziestu � zostają trafieni przez takie same włócznie, a ich ciała opadają w dół. Nieliczni, którzy przetrwali zaczęli uciekać z powrotem do swoich.

Evros odwrócił się i spojrzał w stronę, z której zostały rzucone włócznie. Zobaczył olbrzymią grupę jakich� pięćdziesięciu Antycznych w szatach Armii. Gdy zbliżyli się wystarczająco, udało mu się rozpoznać symbole na ich naramiennikach, a jeden z jego przybocznych krzyknął:

- To wojownicy z VI Skrzydła!

Faktycznie, mieli na ramionach liczby: �VI�.

- Już nigdy nie powiem o twoim Skrzydle, że jest niedo�wiadczone Hadorze Unerukinie! � krzyknął do dowódcy oddziału, z u�miechem na twarzy, Evros. Mógł go z łatwo�cią rozpoznać po błękitnym kolorze szaty, podczas gdy reszta miała szaty białe.

- A ja o tobie, że zawsze podejmujesz słuszne decyzje! � odparł mu równie rado�nie Hador � Dobrze cię widzieć, Evrosie.

I u�ciskali się serdecznie. VI Skrzydło zostało najpó�niej założone ze wszystkich, a założycielem był jeden z przyjaciół Evrosa, niejaki Hador Unerukin. Uchodziło za najmniej do�wiadczone bo stoczyło najmniej walk i dlatego nie zostało zaproszone na ceremonię Wzniesienia Wiązania. Evros był temu przeciwny, ale cóż...musiał się podporządkować.

- Dlaczego tak nagle zmieniłe� o mnie zdanie, Hadorze?

- Bo nie my�lę, że mądrą decyzją było porywanie się w kilku żołnierzy na kilkudziesięciu Hyldenów.

- Nie mieli�my innego wyboru � odparł Evros, patrząc z ukosa na Tirela. � Byli�my okrążeni, ucieczka była naszą jedyną szansą. Ale nie czas teraz na opowiadania. Powiedz mi, skąd wiedzieli�cie gdzie nas szukać?

- Dowództwo nas wysłało po tym jak do Cytadeli dotarła wiadomo�ć o ataku. Po drodze zobaczyli�my ciebie i twoich przybocznych, więc postanowili�my ci pomóc.

- Dziękuję ci. � odparł z wdzięczno�cią Evros. - Ale nie czas teraz na opowiadania. Lećcie na północ i wspomóżcie pozostałych. Nie dopu�ćcie ani jednego Hyldena do Filarów. Pamiętajcie o tym!

- Zrobimy co będziemy mogli, ale długo nie wytrzymamy. Ale gdzie wy lecicie?

- Tam. � odpowiedział Evros, wskazując ręką skałę. Hador spojrzał tam również. Trzej magowie cały czas stali tam z podniesionymi rękoma jak kamienie. Hador już chciał zapytać o co�, ale zanim się odezwał młody generał powiedział:

- Nie ma czasu! Lećcie!

Nie pytając już o nic więcej, Hador zwołał całe Skrzydło i razem ruszyli na północ. Evros szybko zgromadził swoich przybocznych i jak błyskawica popędzili w stronę skały.

- Szybciej! � krzyczał Tirel. � Nie mamy czasu! Oni wiedzą, że się do nich zbliżamy, nie są tacy jak Strażnicy pogrążeni w magicznym transie!

Przelecieli już trzy czwarte drogi do skały. Evros miał nadzieję, że po co� to robią. Bo jeżeli okaże się, że stracił trzech wojowników przez głupotę jednego smarkacza...to nie chciał być w jego skórze.


Post został pochwalony 0 razy
...
Zobacz profil autora
Powrót do góry
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum ****legancyofkaintrylogia.fora.pl**** Strona Główna » walki między klanami
Wy¶wietl posty z ostatnich:   
 
 
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Skocz do:  

Strona 1 z 1


Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group

Theme created OMI of Kyomii Designs for BRIX-CENTRAL.tk.