Obecny czas to Sob 16:57, 20 Kwi 2024 | Zaloguj się, by sprawdzić wiadomo¶ci
Zobacz posty bez odpowiedzi
Forum ****legancyofkaintrylogia.fora.pl**** Strona GłównaForum ****legancyofkaintrylogia.fora.pl**** Strona Główna
Użytkownicy Grupy Rejestracja Zaloguj

wojna klanów według malchiacha
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum ****legancyofkaintrylogia.fora.pl**** Strona Główna » walki między klanami
Zobacz poprzedni temat | Zobacz następny temat  
Autor Wiadomo¶ć
RAZIEL
Administrator
Administrator



Doł±czył: 07 PaĽ 2006
Posty: 67
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pi± 15:02, 27 PaĽ 2006    Temat postu: wojna klanów według malchiacha

Nazywam się Melchiah. 6 porucznik Kaina. Jestem najsłabszym z moich wampirzych braci, ponieważ otrzymałem najmniej z ciemnego daru Kaina. Z tego powodu bracia wy�miewali się ze mnie i dokuczali mi. To ja zawsze wykonywałem najmniej ważne zadania. Ha, ja nigdy nie dostawałem ważnych zadań. Nigdy nie miałem stłumić ludzkiej rebelii lub spenetrować jaką� fortece tych marnych istot. Ale nie nawiedziłem moich braci. Miałem do nich żal, ale nie nienawidziłem ich.

Kain ulegał ewolucji. Paręna�cie lat po Nim następowała nasza ewolucja. Do czasu... W oczach Kaina, gdy Raziel ukazał się w Sanktuarium Klanów ze skrzydłami, nie zobaczyłem zło�ci lecz ciekawo�ć i... ol�nienie, jakby wszystko nagle stało się jasne. Jednak kara dla Raziela była zbyt okrutna. Kain potraktował go jak zdrajcę. To niemożliwe by ojciec mógł zabić własnego syna... i to w taki sposób. Kain musiał mieć głębsze powody. Może wiązało się to z jego tajemniczymi podróżami do miejsc dla nas nie dostępnych. Gdy Kain zniszczył skrzydła Raziela i kazał go wrzucić do otchłani byłem zszokowany, przestraszony. Chciałem jako� pomóc bratu, zbuntować się. Popatrzyłem na moich braci licząc że przeciwstawią się bezwzględno�ci Kaina i pomogą Razielowi. Zawiodłem się. Mieli rozbawione twarze. To wydarzenie było dla nich rozrywką w ich nudnym królewskim życiu. Gdy Turel i Dumah wrzucali rannego brata w wir otchłani mieli wesołe miny. Wiedzieli, że jeden z nich zajmie miejsce Raziela po prawicy Kaina. Pan nie patrzył na egzekucję, tylko wydał rozkaz chłodnym, nieczułym głosem. Może nie mógł znie�ć widoku umierającego ulubieńca?

Następnego dnia Kain zwołał nas do Sanktuarium. Miał wydać nowe rozkazy.

-Zbierzcie najlepszych wojowników z waszych armii. Wyruszycie na terytorium Razielimu. Zabijecie wszystkich zdrajców. Potem wyruszycie w 4 strony Nosgoth i zabijecie każdego napotkanego potomka Raziela.

-Panie, nasze wojska walczą na północy z lud�mi- rzekł Zephon

-Z lud�mi uporacie się pó�niej. Nie są zagrożeniem. A teraz odejd�cie, chcę zostać sam.

Dobrze wiedziałem dlaczego Kain chce zostać sam. Pewnie znów teleportuje się do tych tajemniczych miejsc. Pan ciągle opowiadał nam o przeznaczeniu, mówił że wszystko zostało wieki wcze�niej przepowiedziane. Czyżby również tak było z wczorajszymi zdarzeniami?



6 miesięcy pó�niej



Razielim stawiał większy opór niż ktokolwiek by się spodziewał. To byli dobrzy wojownicy. Nie ukrywali się. Walczyli. Jednak było ich zbyt mało by naruszyć imperium. Raziel od zawsze był ulubieńcem Kaina. Jego prawą ręką, jego niosącym �mierć mieczem. Zawsze dostawał najtrudniejsze i najważniejsze zadania. Inni bracia mu zazdro�cili. Zazdro�ć przerodziła się w nienawi�ć. Turel i Dumah tylko czekali na okazję taką jak ta. Obaj chcieli zająć miejsce silniejszego brata. Było jasne, że dojdzie między nimi do konfliktu.

-Panie, Raziel tłumił rebelię na byłych terenach Willendorfu. Pozwól, że teraz gdy go nie ma, ja zajmę się tym problemem- powiedział Turel pewnego razu w Sanktuarium.

-Nie Panie, Turel nie poradzi sobie. Ma zbyt mało wojowników. Moja armia sprosta temu zadaniu- sprzeciwił się Dumah.

Obaj popatrzyli na siebie pełni nienawi�ci dla drugiego.

-Ha ha, drogi bracie Dumahu. Ty nie pokonałby� nawet grupy wie�niaków.

-Licz się ze słowami Turelu!

-Nawet Melchiah jest lepszym dowódcą niż ty.

-Przesadziłe� bracie!- krzyknął Dumah rzucając się w stronę Turela.

Turel padł na ziemię uderzony przez Dumaha, jednak szybko się podniósł i zaczął uderzać Dumaha z całych swoich sił. W końcu przywarł go do �ciany, jednak Dumah odrzucił go i ponownie zaatakował.

-Stop!- wrzasnął Kain

-Panie, on....

-Cisza! Nie będę tolerował takiego zachowania. Zapominacie że to ja tu decyduję! Rebelią na terenach Willendorfu zajmą się Rahab i Zephon. A teraz rozejd�cie się.

Zephon i Rahab zgodnie z rozkazem wyruszyli by stłumić rebelię. Dumah przygotowywał swoją armie do wojny z Turelem. Tamten drugi widząc to począł robić to samo. Turel był niezwykle inteligentny i sprytny. Wiedział że nie da rady 3 razy liczebniejszej armii Dumaha. Armia Turela liczyła zaledwie 12 i pół tysiąca wampirów, gdy Dumah posiadał 40 tysięcy potomków. Turelim wprawdzie słynną z niezwykle silnych i zaprawionych w walce wojowników, lecz to nie wystarczyło by wygrać wojnę. Doskonale wiedział, że musi zawrzeć sojusz z którym� z braci. Zephon i Rahab byli zbyt oddani Kainowi aby wziąć udział w tej wojnie domowej. Turel miał tylko jedno możliwe rozwiązanie- zawrzeć sojusz ze mną.

-Melchiah mój drogi bracie- powiedział głosem pełnym przyja�ni.

Przyja�ń i Turel- ha ha, cóż za trawestacja. Turel nie ma innych uczuć niż nienawi�ć. Wszystko co robi, robi dla władzy lub z nienawi�ci. Zawsze marzył by zająć miejsce Raziela, a tym czasem bezmózgowy Dumah chce mu to odebrać.

-Nie musisz się wysilać Turelu, dobrze wiem o co ci chodzi.

-Czyżby?

-Dlaczego miałbym ci pomóc zająć miejsce Raziela? Miałbym z tego jakie� korzy�ci?

-Kto� musi zająć miejsce tego zdrajcy. Ja się do tego najbardziej nadaje. A może wolisz aby to był Dumah? Już zapomniałe� kto ci zawsze dokuczał, kto się z ciebie wy�miewał, upokarzał cię! Zapomniałe� już!?

-Nie,...pamiętam.

-Dumah my�li, że to że byłe� stworzony jako ostatni czyni cię najgorszym. Ja tak nie my�lę. Dumah my�li, że nic nie potrafisz, że nie umiesz walczyć. Ja tak nie my�lę. Przypomnij sobie, czy ja kiedykolwiek ci dokuczałem, czy cię obrażałem, wy�miewałem się z ciebie?

-Nie, nigdy...Ty zawsze byłe� inny.

-No wła�nie. Ja zawsze w ciebie wierzyłem. I wierze w ciebie teraz. Pomórz mi i udowodnij Dumahowi, że nie jeste� wcale gorszy od niego! Pomy�l, moi wojownicy razem z twoimi 20 tysiącami, razem możemy zdobyć Nosgoth. Pokonamy Dumaha!

-Masz racje. Pokaże temu bezmózgowemu draniu na co mnie stać!

-Pomożesz mi?!

-Tak!

Na twarzy Turela pokazał się złowrogi u�miech. Teraz nie wiem dlaczego wtedy się zgodziłem. Byłem naiwny, a Turel wykorzystał to.

Turel dokładnie obmy�lał strategię walki. W przeciwieństwie do Dumaha, który był tak pewien zwycięstwa, że nawet nie przygotował taktyki. My�lał, że przewaga liczebna mu wystarczy, zlekceważył także moją armie. Bitwa miała się rozegrać pod miejscowo�cią Steinchencroe gdyż tam swoje wojska zebrał Dumah. Polem bitwy była dolina między miastem, a wzniesieniem, na którym Turel zebrał wojowników. Obok nich była moja armia. Dumah był w dole. Miałem zaatakować pierwszy, następnie Dumaha miał oskrzydlić Turel. Ukształtowanie terenu sprzyjało zamiarom Turela. Gdy wszystko było już gotowe mój brat podszedł do mnie.

-To wielka chwila, bracie. Już czas.

-Do ataku!- krzyknąłem z całych moich sił.

Cztery me legiony ruszyły z całą siłą w stronę wroga, ze mną na czele. Przeciwnik zbliżał się coraz szybciej. Nastąpił niewyobrażalny hałas gdy dwie armie zderzyły się ze sobą. Trudno opisać to co się tam działo. Trzask, huk, krzyki. Wszędzie padali martwi, wszędzie była krew. Dzięki wielkiej szybko�ci, z jaką zaatakowali�my ze wzgórza, moja armia z łatwo�cią zniszczyła jeden legion Dumahinów. Dalej nie poszło tak łatwo. Dumah, wykorzystując przewagę liczebną, otoczył nas. Wtedy ze skrzydła zaatakował Turel, powodując duże straty po stronie wroga. Bitwa trwała dłużej niż przypuszczali�my. Po kilku godzinach walki straciłem już trzy legiony. Ale Dumah stracił o wiele więcej. Turel nie poniósł dużych strat, jednak sytuacja nie była dobra. Wycofałem się do niego. Wydawał rozkazy na tyłach.

-Turelu! Moi wojownicy są otoczeni od kilku godzin, padają jak muchy. Nie wytrzymają długo!

-Nie obchodzi mnie to. To nie moja wina, że nie potrafią walczyć. Kapitanie! Nakazać odwrót, wycofujemy się!

-Co! Jak możesz....zawarli�my sojusz!

-Ha ha! Dalej tego nie zrozumiałe�? Wykorzystałem cię aby osłabić armię Dumaha. Spisałe� się nawet lepiej niż my�lałem. Dziękuję.

-Jak możesz! A ja ci ufałem! Aaaaaaa!- krzyknąłem rzucając się na Turela.

Powalił mnie jednym ciosem.

-Naiwny głupiec- rzekł odchodząc.

Natychmiast zarządziłem odwrót. Nie wielu przeżyło z mej 20 tysięcznej armii. Nie więcej jak jeden legion. W tamtej chwili zerwałem sojusz z Turelem!

To co się wydarzyło w kilku następnych dniach przerosło moje najstraszniejsze przewidywania. Nosgoth obiegła wie�ć że doszło do sporu między Zephonem a Rahabem podczas ich wyprawy. Spór przerodził się w krwawą wojnę. Następnie wojownicy Dumaha spenetrowali terytorium Rahaba i zabili każdego Rahabina, który tam był. Nie wierzę, że zrobił to Dumah. Nie miał w tym żadnego interesu. Na pewno zrobił to Turel. Dotąd neutralny Rahab przeszedł na jego stronę, wypowiadając wojnę Dumahowi. Zephon natomiast uznał tamto wydarzenie za akt pomocy, ze strony Dumaha, w zniszczeniu Rahabinu. Więc Zephon zawarł sojusz z Dumahem, wypowiadając wojnę Turelowi. Nie doszło do walnej bitwy. Walki toczyły się miesiącami, w całym Nosgoth. Z bólem patrzyłem jak moi bracia mordują się nawzajem. Kto� musiał przerwać tą rze�. Tym kim� był Kain.

-Panie, przerwij to zanim pozabijają się nawzajem!- powiedziałem błagając go na kolanach w Sanktuarium.

-Sami rozpętali tę wojnę. Teraz sami musza ją zakończyć- rzekł jak zawsze zimnym głosem

-Panie, błagam! Zrób co�! Ty jeste� władcą Nosgoth!

W jego oczach zobaczyłem pewną satysfakcje z tych słów. Lubił gdy wszystko zależało od niego, gdy inni go błagali.

-Pamiętaj, ze ty też brałe� w tym udział. Ale dobrze, zwołaj swych braci do mnie.

Następnego dnia, zgodnie z rozkazem wszyscy zjawili�my się w Sanktuarium. Kain zaczął mówić pierwszy:

-Przed wiekami postawiono przede mną trudny wybór. Ode mnie zależała przyszło�ć Nosgoth. Pogrążyłem je w chaosie. Jednak potem stworzyłem potężne imperium. Potrzebowałem do tego armii. Dlatego weszłem do Grobowca Sarafanów. Wyciągnąłem z niego ciała sze�ciu poruczników sarafańskich. Następnie dałem im życie i mianowałem ich porucznikami w mej armii.

-Nie!

-Panie! To nie może być prawda!

-Byli�my sarafanami?- rzekłem równie zaskoczony jak moi bracia.

-Tak. Przyjaciół trzeba trzymać blisko, a wrogów jeszcze bliżej. Teraz, nie pozwolę zniszczyć imperium, które stworzyłem. Jest tylko jedno możliwe rozwiązanie. Rozejdziecie się po Nosgoth. W jego najdalsze zakątki. Tam będziecie żyli wraz ze swoimi klanami. Nie będzie wam wolno opuszczać waszych przyszłych terytoriów. Już nigdy się nie spotkacie ze sobą. Już nigdy nie wrócicie do Sanktuarium. Taka jest moja wola.

I to co powiedział stało się. Klany rozeszły się po zakątkach Nosgoth. Ewolucja postępowała dalej. Z czasem Nosgoth coraz bardziej upadało, a my zaczęli�my przypominać potwory, nie podobne do szlachetnej rasy z której się wywodzili�my. �mierć była by wyzwoleniem...


Post został pochwalony 0 razy
...
Zobacz profil autora
Powrót do góry
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum ****legancyofkaintrylogia.fora.pl**** Strona Główna » walki między klanami
Wy¶wietl posty z ostatnich:   
 
 
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Skocz do:  

Strona 1 z 1


Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group

Theme created OMI of Kyomii Designs for BRIX-CENTRAL.tk.